Zetor Zetor
314
BLOG

Strategia dla Polski - realizacja - kraj

Zetor Zetor Polityka Obserwuj notkę 4

            Chcę dla Polaków wolności. Chcę, żeby Polacy za swoje decyzje i czyny, przynajmniej te poważniejsze, byli odpowiedzialni. Chcę, żeby taka rzeczywistość trwała w Polsce bez przeszkód – chcę niepodległości.

            Do realizacji  tych celów potrzebuję pomocy państwa – państwa kierującego się określonymi zasadami, państwa określonego kształtu i jakości. I tylko jego.

            Gdybym pragnął dla wszystkich Polaków bogactwa, szczęścia, wykształcenia – byłoby dużo trudniej. Potrzebowałbym zaangażowania ogromnej ilości ludzi dobrej woli, rozmaitych stowarzyszeń i organizacji (które w warunkach państwa Wolności i Odpowiedzialności wytworzą się same – to jedna z implikacji). I nigdy nie doścignąłbym celu, i nigdy nie mógłbym zatrzymać się w pogoni za nim. Złoto czy wiedzę trzeba stale pomnażać, żeby pozostać na tym samym poziomie majętności czy obycia w świecie i jego problemach. Wolność korozji nie ulega. Raz uzyskanej nie trzeba jej poszerzać. Trzeba ją tylko chronić. Do tego wystarcza nam państwo.

            Kto stoi na przeszkodzie realizacji tych celów?  Paradoksalnie – także państwo. Państwo nasze – i państwa ościenne. Państwa ościenne, bo jeśli akurat nie próbują uzależnić od siebie Polski politycznie, energetycznie czy ideologicznie, to nie mają nic przeciwko wplątywaniu jej w przedsięwzięcia które Jej interesom nie służą – ich interesom za to jak najbardziej. Państwo polskie, ponieważ jest strażnikiem prawa, które wolności, godności i własności w znacznym stopniu nas pozbawia, a z odpowiedzialności częstokroć nas zwalnia.

            Drogą realizacji moich celów jest więc objęcie władzy w Polsce, tak by przekształcić ją w coś możliwie najbardziej zbliżonego do państwa mojego modelu, i wybicie się na autentyczną i niczym nie zagrożoną niepodległość.

            Pisząc o objęciu władzy nie mam oczywiście na myśli objęcia władzy przez Zetora, tylko przez ludzi chcących realizować te samą, wspólną wizję.

            No, truizmom stało się zadość. Musiały zostać powiedziane, bo „ścinanie zakrętów” nie jest zbyt pożądane w tym szkicu. Jednakowoż przepraszam za nie ;)

            Zanim zajmiemy się celami polityki międzynarodowej, omówimy kwestie reformy wewnętrznej i jej umożliwienia. Jestem świadomy, że obu strategii nie da się rozdzielić i że muszą być one realizowane równocześnie, z uwzględnieniem siebie nawzajem. Gwoli klarowności obrazu przedstawię je jednak oddzielnie, a zsyntetyzuję dopiero potem.

            Budżet Polski wyglądał w 2007 roku tak:

 

Uproszczony budżet Polsk 2007

 

            Dwieście osiemdziesiąt miliardów złotych. Z tego na podstawowe funkcje państwa – te, których efektywnego wypełniania potrzeba dla realizacji celów (bezpieczeństwo i infrastruktur publiczna oraz obronność) – trzydzieści miliardów złotych. Plus dwadzieścia miliardów na administrację – acz nie tylko, i nie głównie, wojskową, sądowniczą i dyplomatyczną. Reszta tych pieniędzy – jakieś osiemdziesiąt procent – idzie więc na rzeczy, którymi państwo wedle wizji nie tylko zajmować się nie musi, ale którymi zajmować mu się nie wolno. Na działalność szkodliwą, ba, przestępczą (no chyba ze ktoś udowodni, że wtrącanie się państwa w gospodarkę pomaga lub ze ochrona zdrowia czy edukacja nie są gałęziami gospodarki lub że szkodzenie gospodarce nie jest działalnością przestępczą).

            Wygląda na to, ze jeśli udałoby się odchudzić państwo, oddłużyć je i wycofać jego macki z terenów, na których jest zbędne, stać nas będzie na pięć razy większą armie, policję, pięć razy więcej sędziów … A to przy założeniu, ze efektywności wydawania pieniędzy nie da się poprawić, i że wycofanie się macek państwa nie uwolni gospodarki.

Redukując wydatki państwa do wydatków na budżety sześciu resortów -  Obrony, Spraw Wewnętrznych, Spraw Zewnętrznych, Infrastruktury, Finansów i Środowiska – nie tylko zrealizujemy cele takie jak wolność gospodarcza, ale także zwiększymy zdolność państwa do zapewnienia nam bezpieczeństwa i wybicia się na pełna niepodległość.

Tu zaczynają się schody.

Bo takie odchudzenie, chociaż na dłuższą dobre dla Polski i każdego z osobna Polaka, całkowicie zmieniłoby rzeczywistość naszego kraju. Byłoby politycznym, społecznym i gospodarczym trzęsieniem ziemi. Byłoby zmianą tak fundamentalną, że praktycznie każdy musiałby przyjąć ją z lękiem i niepewnością. No i wreszcie zmiana taka uderzałaby w praktycznie wszystkich, którzy uwikłani są w rozdęte państwo. Setki tysięcy urzędników, tracących władzę, posady i korupcyjne żerowiska – plus ich rodziny. Pracownicy państwowych przedsiębiorstw – nagle poddani wymaganiom uczciwej konkurencji, i ich rodziny. Nauczyciele, częstokroć w najbardziej fachowy sposób przekazujący wiedzę w najbardziej oczywisty sposób niepotrzebną do szczęścia nikomu poza garstką osób – i ich rodziny. Ordynatorzy, udzielni książęta na państwowych szpitalach – i ich rodziny. Żule, przepijający zasiłki – i ich rodziny, którym państwo daje alibi na wypadek śmierci krewnego, którego nie próbowały wyciągnąć z biedy i nałogu. Fałszywi renciści – i ich rodziny. Pracownicy ZUS – i ich rodziny. Nadto wszyscy, od których państwo, ten najmniej wymagający (częstokroć za posmarowaniem) i najpewniejszy klient kupuje cokolwiek – i ich rodziny.

Wszyscy pracownicy, którym przyszłoby odebrać absurdalne uprawnienia, poddać wycenie rynku i zasadom umów. Wszyscy studenci filozofii, którzy nie znalazłszy sponsorów w przyszłych pracodawcach, musieliby zapłacić za swoje podróże intelektualne z własnej kieszeni. Wszyscy chorzy na rzadkie choroby, zmuszeni postawić życie na kartę ofiarności współparafian, sąsiadów, bliźnich – i ich zdesperowane, zapłakane rodziny, którymi od pierwszych sekund zaczynają epatować media.

Wygląda więc na to, że jeśli ktoś chciałby obciąć wydatki, musiałby znieść demokrację. Niewykonalne i niezbyt pożądane …

Wygląda na to, że trzeba zmienić sytuację, ludzi i demokrację – na bardziej bezpośrednią.

Ludzie nie zagłosują na mój program z dwóch prostych powodów – bona krótką metę im się to nie opłaca, i bo na dłuższą metę nie potrafią/nie chce im się planować.

Należy więc ludzi do tego planu przekonać, wytłumaczyć im szczegóły, sprawić, by zamiast (tak jak teraz) obłąkańczą wizją anarchisty-szaleńca wydał im się tym, czym jest w rzeczywistości – racjonalną strategią dla pięknej przyszłości. Należy sprawić, by wprowadzenie tego planu stało się dla nich opłacalne także na krótką metę. I należy dać ludziom możliwość realnego wpływu na politykę – uczynić demokrację jak najbardziej bezpośrednią, pokazać prostą zależność między postawieniem krzyżyka przy nazwisku pana X a ilością pieniędzy w portfelu, jakością dróg i kształtem przepisów. Te zależność musi uwypuklać sam system głosowania.

Jak przekonać ludzi? Dała przykład sinistra parte, czyli dobrze nam znana lewica. Przez wyraziste postacie medialne. Przez ludzi powszechnie szanowanych. Przez artystów. Przez celebrytów. Przez rodziny, wspólnoty. Przez pracę organiczną.

Ile trwał marsz lewicy ku władzy nad umysłami, ku rządowi dusz? Ile dzieli Rousseau od dzisiejszych ekologów (że już Pol Pota odpuszczę …)? Setki lat mrówczej pracy wielu ludzi, którzy nie robili nic niezwyczajnego – po prostu wdychali prawicowy smog dziewiętnastego wieku i wydychali lewicę. Nie olbrzymy. Drzewa. Kiedyś kilka wykrzywionych sosenek. Dzisiaj prastara, pankontynentalna puszcza.

Jest się czego uczyć od lewicy, jest. Do pięt im nie dorastamy, jeśli chodzi o zdobywanie władzy.

Kup książkę Dukaja – i pożycz, albo lepiej, kup na święta. Jeśli umiesz pisać – pisz. I nie manifesty, nie apele! Nie powieści z kluczem! Pisz co Ci serce dyktuje, pisz o honorze i prawdzie, pisz o dobru i złu, pisz o odwadze i tchórzostwie. Pisz najlepiej jak umiesz. Niech ani razu nie padnie słowo prawica czy wyrażenie podatek liniowy. Niech ludzie zasypiają pod powiekami ze światem Twoich marzeń, światem który kochasz, światem którym chcesz się podzielić.

Po latach znajdą jego skrótowy opis na ulotce. I zagłosują.

Jeśli jesteś filmowcem, zrób to samo. Albo malarzem. Albo muzykiem. Zaśpiewaj ludziom takie „Forty to one” – i zobaczysz, jak bardzo tego potrzebowali.

Jeśli masz dzieci – dobrze je wychowaj. Jeśli Twój brat ma dzieci – kup im na święta „Korea – Lost Conflict” albo coś o Wietnamie, niech postrzelają do tych, co trzeba, zamiast ganiać Murzynem i okradać ludzi w GTA. Jeśli ktoś uważa Cię za mądrą osobę, której warto posłuchać – opowiedz mu o przyczynach kryzysu finansowego – prostą wersję, którą zrozumie, w przeciwieństwie do medialnego zamydlania oczu potokiem dziwnych słów. Poczuje się mądry – i powtórzy znajomym, żeby wyjść na mędrca. Tak rodzą się przekonania.

A przede wszystkim – rośnij. Jeśli jesteś matematykiem, zdobądź Nobla. Jeśli żołnierzem, Virtuti Militarii. Jeśli sprzedajesz ogórki – sprzedawaj jak najlepsze i zarabiaj jak najwięcej. Zasponsorujesz spotkanie wyborców z Noblista i Bohaterem – czy ich wygwiżdżą?

To jest rewolucja ducha – ta musi się dokonać na poziomie ludzi. Póki przewrót umysłowy nie dojdzie do skutku, nie wypali rewolucja w państwie. Postawmy więc na ewolucję.

Obciąć wydatków za bardzo się nie da, póki wystarczającej liczbie ludzi nie będzie się to opłacało. Ale przecież istnieją także nonfiscal barriers – tu mamy pole do popisu. Skoro urzędy podatkowe muszą zdzierać skórę, zlikwidujmy uznaniowość i wprowadźmy taką samą wykładnie przepisów dla całej Polski – przewidywalność jest przecież ceniona przez przedsiębiorców. Zmniejszmy liczbę inspekcji, które można nasłać na firmę i tym samym sparaliżować jej pracę na czas nieokreślony. Skończmy z idiotycznym podziałem na grunta rolne i inne – i pozwólmy działać rynkowi, zamiast trudzić ludzi odralnianiem ziemi i stwarzać pole dla zachowań korupcyjnych. Pomagając gospodarce, pomagamy rosnąć liczbie przedsiębiorców i ludzi zamożnych – naszych naturalnych wyborców i sponsorów.

I trzecie – ordynacja i sposób rządzenia. Na początek JOW-y. Kontakt ludzi z ich przedstawicielami, kontakt realny, relacje na poziomie załatw-bo-wylecisz. Przenoszenie władzy na szczebel lokalny, na którym łatwiej wygrać, uczyć demokracji,  tłumaczyć na przykładach i te przykłady kreować. Docelowo – dla wszystkich równy podatek pogłówny, ściągany raz po roku zaraz po uchwaleniu budżetu. Tak by każdy odczuwał korelację pomiędzy stanem portfela a działaniami swojego posła. Niech ktoś spróbuje uchwalić jakiś bailout albo przywileje socjalne dla jakieś grupy w takich warunkach – kiedy ludzie będą wiedzieli, że da nie państwo ileś trudnych do wyobrażenia milionów milionów, tylko każdy po realnej stówie.

Niech każdy Polak, kiedy przyjdzie mu przy urnie decydować o prawach pracowniczych, czuje się pracodawcą i klientem – nie pracownikiem. Kiedy przyjdzie do bezpieczeństwa i uprawnień policji – niech czuje się facetem z bronią i panem na swojej ziemi, a nie ofiarą szukająca wsparcia. Kiedy przyjdzie decydować o podwyżce akcyzy, niech czuje się nie beneficjentem zasiłku – tylko koneserem wina.

Koneser – to brzmi dumnie. Gość na zasiłku nie.

Tu mamy implikację – wyrósłby naród ludzi głowy noszących wysoko. Ale do implikacji przejdziemy po części o polityce zagranicznej.

Zetor
O mnie Zetor

Twórca - raz na miesiąc, leniwy do imentu. Libertarianin - tyle wolności ile można tyle atlantyckiego imperializmu żeby zlikwidować jeszcze gorsze państwa. Amerykanin - i do tego nacjonalista! Przykład na to jak można nim zostać nie mając obywatelstwa i nigdy nie ruszając się z Europy. Transhumanista - religia taka, popularna szczególnie w Dolinie Krzemowej; głosi ze przy tym tempie postępu technicznego ludzie zaczną niedługo posiadać cechy boskie, a przynajmniej nadludzkie, takie jak dodatkowe zmysły czy nieśmiertelność, i z tego każdy już sobie sam wyciąga wnioski. Można sobie wierzyć, znajdować w tym pociechę, czuć się wyjątkowym i w imię tego tworzyć i zabijać, jak w przypadku każdej innej religii. GG: 7211588 - nabluzgaj mi w cztery oczy ;)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka